Kłębią się myśli w głowie. Konsumuję właśnie lekturę analizy upodobań żywieniowych Polaków. Wzory jedzenia, a struktura społeczna. Książka ta opowiada o tym, co lubimy i jak. Jak preferencje rozkładają się między nami - tymi z miast i miasteczek, wsi i peryferii. Wśród bogatych i biednych, małych i dużych. Wśród kobiet i dzieci. Obraz jaki wyłania się z tej lektury jest umiarkowanie optymistyczny. Raczej konserwatywny, zachowawczo mięsno ziemniaczany gust jest w dużej mierze bagażem poprzedniej epoki. Co ciekawe, jest on dosyć uniwersalny i ponadklasowy. Różnie rozumiana tradycja wiedzie prym. Żurki, rosoły, schabowe i mielone, lubię je  - żebyśmy się źle nie zrozumieli. Ale pod skórą czuję, że mimo iż fundamentalnie zmienił się nasz tryb życia relatywnie niewielkiej przemianie uległa nasza dieta. Ta kształtowana jest głównie przez dom i poszarpaną przypadkową edukację kulinarną, której głównie dostarczają komercyjno rozrywkowe media i sieci handlowe. Równolegle w ręce wpadł mi folder reklamowy koreańskiej agencji turystycznej, który opowiada o tysiącletnich tradycjach kulinarnych tego azjatyckiego tygrysa. Wśród rożnych oblicz ich kulinarnej sceny, festiwali, bazarów, streetfoodu, muzeów, gwiazdkowej i królewskiej kuchni, natknąłem się na coś jeszcze. Coś co mnie zachwyciło. Urzekło i sprawiło, że oczy znów mi się zaświeciły jak dziecku.
Koreańska kuchnia klasztorna przypomina trochę japońskie keiseki (polecam poczytać na wiki bo to coś absolutnie ujmującego). Jest refleksją nad czasem i miejscem. Jest piękna, delikatna, lekka, prosta, niemal ascetyczna, a jednocześnie jest w niej artystyczny sznyt. Ma ona stanowić strawę tak dla ducha jak i dla ciała. Ma leczyć, a jednocześnie współgrać z otoczeniem.
Kilka tysięcy lat refleksji duchowej. Artystyczna ceramika, rzemiosło, które ociera się o sztukę, a jednocześnie ma w sobie wiele skromności. Świeże i chrupiące, kiszone, piklowane, gotowane i duszone, lekkie i aromatyczne - dziesiątki małych miseczek rozsypane niczym klocki lego. Czasem ujęte w ramę drewnianej tacki, która dopełnia kompozycję. Jak obraz przedstawiający naturę - czas, miejsce, porę roku, duch i filozofię twórcy. Piszę o tym w dniu  finału naszego największego projektu edukacyjnego - Dobrze Jemy ze Szkołą na Widelcu. 10 lat walczymy. Idzie. W tym roku jest z nami 1500 szkół z całej Polski. Dzięki pasji i zaangażowaniu dziesiątek nauczycieli, dyrektorów, kucharek i rodziców udaje się w całej Polsce realizować zajęcia żywieniowo kulinarne, które traktują o dobrym zdrowym i świadomym jedzeniu. Właśnie wracamy z Jasła.
Poznaliśmy Team Ludzi, którym się chce, którzy wierzą i walczą, działają razem, z pasją, z dziećmi i z rodzicami. To napawa mnie optymizmem.
Wierzymy, że w przyszłym roku zaangażowanych szkół będzie jeszcze więcej. Bo wiesz. Nigdy nie mówiłem Ci jakie mam marzenie... My mamy taki piękny kraj, surowce, ludzi, historię. Gdybyśmy tylko Azjatom podkradli ich kreatywną, refleksyjną, a jednocześnie innowacyjną naturę to moglibyśmy z naszej gryki robić makaron niczym soba, z grochu - miso, ze śledzia - katsuobushi, a z pszenicy - sos sojowy.
Nasza kuchnia mogłaby fenomenalnie ewoluować (w historii zawsze tak było), być ciut lżejsza, bardziej różnorodna, a jednocześnie kolorowa, zdrowa i intrygująca. Mogłaby definiować nas Polaków, wyrażać nasze wartości - szacunek dla rodziny, miłość do ziemi i poszanowanie dla zdrowia - swojego i planety.
Ten kraj burzliwej przeszłości, wielu wpływów, który łączy nas wszystkich, posmagany kulturowym gwałtem PRL-u zrobił nam taką bliznę, że nie łatwo jest ją załatać. Pogoń za pieniądzem i deficyt czasu i środków często czyni z jedzenia środek do przebrnięcia kilku kolejnych godzin w pracy. To plaster na nasze ponowoczesne smutki. Opakowany niczym słodki batonik kusi zamiast łączyć i leczyć. A przecież jedzenie to fundament rodzinnych relacji, wspólnota stołu czyni nas ludźmi. Im lepszy będzie ten stół, piękniejszy mądrzejszy tym lepiej dla nas. Nie tylko ze względy na hedonistyczną chęć dostarczenia sobie przyjemności. To też, ale także dzięki lepszej kuchni możemy mieć bardziej konkurencyjną gospodarkę, turystykę, gastronomię, hotelarstwo, przemysł żywnościowy i rolnictwo. Możemy być zdrowsi, zarabiać więcej, być bardziej szczęśliwymi. Możemy mieć piękniejszy kraj i lepsze środowisko, być bardziej uduchowieni i dumni z tego co mamy. Bez niedopowiedzeń i braku zaufania - skąd pochodzi to, co jest na naszych talerzach. Fakt, jest trochę pracy przed nami. Sporo jeszcze do nauczenia, i sporo do odkręcenia. Ale wiesz - Koreańczycy kiedyś nie robili kimchi, relatywnie niedawno zaczęli używać kapusty pekińskiej, Japończycy nie od razu wymyślili tempurę i ramen, Ukraińcy też kiedyś nie znali ziemniaków, a Kopenhaga nie była kulinarną stolicą świata. My też możemy!
Wystarczy, że uwierzymy w nasze marzenia i razem będziemy inwestować w nasz rozwój. Każdego dnia. Każdy z nas. Każde dziecko. Każde zakupy. W końcu zmienią się szkoły. W końcu nasza kuchnia narodowa wstanie z kolan i będzie mogła z powodzeniem konkurować z innymi kuchniami narodowymi.
A wtedy też nasze rolnictwo i przemysł będą mogły zyskać rangę jakościowych i wybitnych. To jest możliwe. Wierzę. Chciałbym żebyś uwierzył/a razem ze mną. Serio, możemy to zrobić. Robią to Hiszpanie i Duńczycy, Japończycy i Koreańczycy od lat. Zakładają szkoły. Placówki naukowo badawcze rozwijające żywność i kulturę kulinarną tak, by były lepsze dla nas i dla środowiska. To wbrew pozorom prostsze niż mogłoby się wydawać, to tzw. tradycja wynaleziona - jak w Zimnej Wojnie, jak polski folklor, którego nie było a jest. Wystarczy chcieć! Chcesz?

Kontakt

W sprawie współpracy

biuro@grzegorzlapanowski.pl
tel.: +48 794 041 207

Bądź na bieżąco

Facebook Instagram Youtube
W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Używamy ich w celach statystycznych. Każdy użytkownik może nie wyrazić zgody na umieszczanie plików typu cookies na jego urządzeniu końcowym. W tym celu należy skorzystać z opcji wyłączenia pobierania i przechowywania plików typu cookies w przeglądarce internetowej.
Zamknij